
Bardzo ciepła niedziela oraz południowo-wschodni wiatr dawał nadzieję na porządne latanie w górach, niestety z braku czasu oraz w związku z oczekiwaniem na małego Janka :D wybraliśmy „wariant leszczyński”. Kierunek i siła wiatru nie dawało nadziei na dalekie przeloty … chyba że w CTR!, dlatego wyjazd w południe bez napinki na latanie był dobrym pomysłem. Wizyta w domu Bejbów była obowiązkowa, skusiliśmy się na obiad przed wypadem na lotnisko (na wszelki wypadek gdyby jednak udało się dłużej powisieć ;). Start JacekJJ rozłożył przy Tajwanie, lotniarze już się holowali i widać było po ich lataniu że górą trochę dyma, ale podobno już słabło. W końcu czas na „rozprostowanie skrzydeł”, po chwili pomarańczowe glajty były nad naszymi głowami; pyszna zabawa przeplatała się chwilami w pokaz siły gdy wiatr się wzmagał. Bejb wspaniale panował nad Dragonem, ale to nie jego rozmiar skrzydła, zaproponowałem więc by przerwał ten nierówny pojedynek i oddałem mu we władanie moje Chilli. Pomimo czasowego (mam nadzieję) porzucenia aktywnego latania pokazał że „to” jest jak jazda na rowerze – tego się nie zapomina. Czas mijał, na zająca odpalił kolega Krzysztof oddalając się z wiatrem, mnie jednak nie ciągnęło w powietrze, marudziłem że za mocno wieje, że nie mam napinki, że może później… to strach przed pierwszym holem w sezonie ;D W końcu krótka piłka od JackaJJ: „Lecisz? Jak nie to zwijamy liny!”, Bejb p.o. kierownika startu oraz nasze Tandemy (Gosia&Goha) z kocyka zachęcały do podjęcia rękawicy! Jest decyzja – OK.! lecę… . Po chwili (dłuższej;) byłem już wpięty do liny, kierownik startu dokładnie wszystko sprawdza, jest dobrze! Jeszcze prośba do Daniela o delikatny hol i Bejb wygłasza znane formułki, a na koniec …

JAZDA, JAZDA, JAZDA. Trzy kroki i jestem w powietrzu, a to pech! podnóżek się podwinął lecę „na Jezusa” ;D. Nie jest źle, choć czasami czuć, że skrzydło ostro się cofa, wypięcie na ponad 400 m, zwrot i … jest cudownie, okrzyk radości idzie w eter, koledzy lotniarze się śmieją – no co! w końcu czeka się całą zimę na ten moment. W powietrzu „spokojne duszenia”, wiaterek laminarny, można się wyluzować pilnując tylko by nie oddalać się z wiatrem bo może być problem z dolotem. Na chwile zamykam oczy, odchylam głowę i ramiona… lecę, pragnę osiągnąć nirwanę! ;) Trochę zabawy i lądowanie, biegiem do liny i kolejna JAZDA, JAZADA, JZADA! I znowu zabawa i lądowanie, i jeszcze raz i jeszcze raz! Dosyć, na dziś wystarczy, adrenalina się udzieliła jak przy pierwszych holach w życiu. Mimo że dało się tylko centrować duszenia jestem zadowolony. Pakujemy się i wracamy na bazę u Bejbów gdzie świętujemy rozpoczęcie sezony przy grillu. Tak się rozpoczął mój sezon 2011!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz