... czyli Leszno.
Po 2 nielotnych weekendach głód rzadszego powietrza stał się lekko mówiąc upierdliwy. Na szczęście prognozy dawały szansę na oderwanie się od gleby już w sobotę. Krótkie negocjacje i szybka decyzja: warun niejednoznaczny, więc uderzamy za miedzę: Leszno! Po drodze widać pierwsze Cu - niektóry mocno wybudowane.
Lotnisko w Lesznie już dawno nie widziało tylu glajciarzy. Niestety start udało się rozłożyć dopiero o 12:30. W tym czasie niebo przykryły kolejne Cu (często w dzikich grupach). Kilka pierwszych osób wystartowało jeszcze w pełnym słońcu. Kolejne musiały sobie poradzić z rozległym cieniem.
Każdemu dane było oderwać się od Ziemi. Niektórym udało się długo na Nią nie wracać.
Mnie po holu od razu zabrało lekkie 0,1. Grzecznie przedryfowałem nad start, gdzie zauważyłem wyjeżdżającego Macieja. Belka i po chwili wspinamy się razem. Niestety brak dźwięku w vario, skutecznie uniemożliwił Rubinowemu centrowanie komina. W dalszą drogę ruszyłem sam. A po drodze: 1x cloudbase (2000m, -2°C), 1x kręcenie z profesorem oraz nieskończona ilość klawych widoków. Zimno dość - jeszcze za wcześnie na letnie rękawice. Błąd taktyczny (i oczywisty brak noszenia) posadził mnie na 40km. Jak nigdy udało mi się złapać stopa (na lotnisko w Lesznie!).
Jutro powtórka z rozrywki? Zobaczymy - windę wystawiają od 10.oo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz