
Miniony weekend zapowiadał się „przelotowo”, niestety sobotę musiałem sobie odpuścić, ale… „… ale za to niedziela, ale za to niedziela będzie dla … mnie”;) tak sobie wmawiałem patrząc na piękne sobotnie szlaki na poznańskim niebie [cioss nie lata w łatwiźnie ;)-dopisek Gohy]. Jak się później okazało w Lesznie nie było tak cukierkowo jak mi się wydawało.
Niedzielny poranek nie zachwycił, szare chmury i pełne pokrycie – gdzie ten błękit? pytałem. Mimo to zdecydowaliśmy się wypuścić za miasto:). Krótka wizyta u Bejów i weryfikacja pogody w necie - nie ma tragedii na zdjęciach satelitarnych, widać że będzie „okno”, więc jedziemy na start. Kilku chętnych na latanie już jest, ale nie ma tłoku – jak w sobotę.
Zapowiadane „okno” się otworzyło, słoneczko zaczęło przygrzewać, więc pierwsze liny już zajęte – Kominiarz i Jurek na tej nieujarzmionej lotni. Następna para Bąbel i Balon, później Marlena i ja. Śmietanka z Fly2live XC już w powietrzu – niestety nie za wiele ugrali, mieli puste losy. Teraz nasza kolej, widząc jak „wyścigówki” szybko wróciły na start nie robiłem sobie wielkich nadziei, jednak promyk daje Marlena, która startowała jako pierwsza i dzielnie walczy w powietrzu udowadniając, że „niebieskie Mescale nie olewają kominów” :D. Startuję, o dziwo podnóżek był tam gdzie trzeba więc wsiadłem bez problemów, i zaczęło się … skrzydło zrobiło się bardzo ruchliwe, ach! ta wiosenna terma, końcówka holu w kominie co skutkuje lekkim strzałem przy wczepieniu. Zaczynam kręcić w kierunku Marleny, jest szansa, że coś z tego będzie, a koledzy na starcie widząc co się dzieje zaczęli się sprężać. Kominy nierówne, skrzydło trochę się szarpie - nie jest lajtowo, ale ciągle do góry metr po metrze, coraz szybciej! Szkoda tylko, że Marlena wypadła z gry, widziałem jak szykuje się do lądowania. Zostałem sam, 1000 m za mną, a ja ciągle się wspinam w kierunku chmury, jest 1500m - super!

mogę rzucić się przez las, spokojnie kręcę dalej, ale w powietrzu już nie jest przyjemnie – zimno, szaro i turbulentnie, do podstawy trochę brakuje – trudno, na vario ponad 2000 m nad start - ŻYCIÓWKA! Starczy tej szarpaniny, daje dzidę z wiatrem i uciekam spod chmury szukać szczęścia gdzieś dalej. W radio słyszę że o kolejnych startach – bez powodzenia w powietrzu, a byli tam „wyjadacze” więc warun był kapryśny! Dalszy lot to już wytracanie wysokości w mocnych duszeniach i częściowe odrabianie strat w pojedynczych kominach, pojawił się nawet profesorek, chwilę razem kręciliśmy;) ale kiepska była z nas para, więc każdy poleciał w swoją stronę. Szukałem szczęścia nad Poniecem, ale to było za mało by później opowiadać ja to wygrzebałem się z d… .Stwierdziłem że skoro nie mogłem do góry, to może na długości coś dorobię, oddalając się z wiatrem bezpiecznie wylądowałem robiąc
KOLEJNĄ ŻYCIÓWKĘ - 27 km!. Po wylądowaniu nie obyło się bez 1000 pytań do… od obserwatorów moich poczynań :) Gosie dwie zabrały mnie w drogę powrotną (dziękuję), informując że jako jedyny zrobiłem dziś przelot. Naprawdę wyciągnąłem szczęśliwy los, biorąc pod uwagę, że to było moje ostatnie latanie w najbliższych miesiącach.