K***a! Karta SD została w kompie… to jedyna (prawie) wtopa tego dnia. Ale od początku. Po wczorajszym rest’cie i lokalnej burzy, na dziś wszelkie prognozy zapowiadały dobre latanie. Od rana miał wiać E odkręcając się koło 14:00 na SW – jednym słowem warun idealny na duży docel-powrót z Kobali. Rano jak zwykle gęsta mgła. Kamerka na Triglavie pokazuje jednak pełną lampę – będzie dobrze. Dzień zgodnie z małżeńską umową zaczynamy od wypadu na krótki wspin. Rejon wspinaczkowy po drodze na Kobale więc nie ma zgrzytów ;) Ok. 11:30 ruszamy krętą drogą na startowisko. Na szczycie tylko 2 niemców. Silny wiatr z E nie pozwala myśleć nawet o rozłożeniu glajta. Czekam. Iza zjeżdża na dół na kolejny wypad rowerowy. Przed 12:00przybywają kolejni piloci, w tym PL ekipa z naszego camp’u. Niektórzy rozkładają glajty, aby wysuszyć je po wczorajszym zlocie w „deszczyku” J Wszyscy czekają, aż wiatr się uspokoi. Wreszcie Paweł nie wytrzymuje i ok. 12.15 startuje po swoja pierwszą w życiu setkę (http://tiny.pl/h5zkd). Widać doświadczenie zdobyte na lokalnych krawężnikach. „Student” ostro walczy, to topiąc, to znów wykręcając na wysokość startu. Póki co nikogo to jednak nie przekonuje do odpalenia. W końcu, po prawie godzinie „zabawy”, wypuszcza się na wschodnią ścianę wysuniętej górki – tam łapie stabilny komin, wyjeżdża ile się da i rusza na trasę. To starczy, aby wszyscy pozostali, w tym ja, żwawo wzięli się do startu. Po odpaleniu brak konkretnych noszeń, raczej stabilny żagiel. Wraz z 2 glajtami uderzamy na drogę Chrząszcza. Opłaca się – wyjeżdżamy w stabilnym, stacjonarnym kominie. Bez większej zwłoki (jest już grubo po 13:00) ruszam na trasę. Ustawiam na GPS „docel” na Kobalę i próbuję się o niej jak najbardziej oddalić. Przeskok na grań Mzrli Vrh bez problemu. Tam doklejam się do zbocza i konsekwentnie pnę się na termo-żaglu. Wiatr już się odwrócił – jest późno i reszta drogi będzie „pod górkę”. Po dokręceniu mocnego komina, postanawiam lecieć „tyłem” przez Krn. Skały są dobrze wygrzane i wystarczają 2 mocne kominy, żeby znaleźć się na 2300m. W tym momencie zaczynam naprawdę żałować braku karty w GoPro. Widoki w około gniotą gałki oczne! No nic – przynajmniej mogę skoncentrować się na locie. Macham turystom na szczycie Krn i na pierwszej belce grzeję na grań Stola. Prędkość koło 25km/h – wiatr już ostatecznie podaje z W. Na początku grani robię sobie postanowienie – choćby nie wiem co, o 16:00 zawracam i próbuję wrócić by zamknąć trasę. Zostało mi więc 80 minut walki pod wiatr. Nauczony doświadczeniem poprzedniego lotu, całość grani postanawiam pruć na belce, bez zbędnego kręcenia. Kominy ostre. Na chwilę tracę koncentracje i już po chwili wiem, że wejdzie cos większego… z wizytą wpada solidne ¾. Zdecydowany balans ciałem i Sigma grzecznie trzyma kierunek J Klapa wychodzi – jedziemy dalej. Nad samym startowiskiem dokręcam mocny komin. Cała grań pod wiatr. Kilka gjatów wraca już w kierunku Kobaridu. Do 16:00 jeszcze 30 minut. Zbliżam się do ostatniego, wysokiego „zakrętu” przed ostatnią prostą. Tu następuje druga wtopa. Nie robię dostatecznej wysokości i pakuję się prosto w zawietrzną. Atrakcji nie ma ale jadę równo 3m/s w dół… Lądowisk brak – wszędzie las. Jedyna szansa przedostać się za zakręt i tam próbować wyjechać na nasłonecznionych ścianach. Zakręt robię ok. 250m poniżej grani. Doklejam się na maxa do stoku i szorując zapasem po trawce szukam wybawienia. Co jakiś czas vario pika, ale bez konkretów, które można by skutecznie zakręcić. Sytuacja robi się niewesoła. Wreszcie jest! Konkretny kop w prawy stabil – teraz albo nigdy, myślę. Pierwsze pełne kółko i już wiem, że znów się upiecze J Wyjeżdżam w 4ce ponad grań. Do godziny zero zostało 7 minut. Gemona mocno kusi, ale czuję że na dziś wyczerpałem zapas szczęścia. Dokładnie na włoską flagą wybija 16:00. Na GPS 38.3km od Kobali. Łapię mega komin, dokręcam na 2100m i ruszam w stronę „domu”. Powrót z wiaterkiem w plecy na pełnym relaksie. W mgnieniu oka jestem już za startowiskiem na Stolu. Jest późno – decyduję lecieć po najkrótszej trasie, licząc na to że wygrzany las przemyci mnie w okolice campu. Nie zawodzę się. Prawie bez kręcenia dolatuje na wysokość „domu”. Szans na powrót na Kobale brak – jestem za nisko. Tak czy siak trasa domknięta, więc spokojnie kieruję się na lądowisko przy campie… Podsumowując: na pewno był to dzień na +100km (vide lot Pawła); późny start (wcześniej i tak nie zdecydowałbym się na odpalenie) i mega wtopa po drodze pozwoliły uzyskać „tylko” 76km po zamkniętej trasie. Jestem mega zadowolony!!! Na jutro prognozy średnie – jedziemy nad Bohinj – powspinać się i pomoczyć w słoweńskim „Morskim Oku”.
o 10:30 pojechalismy na start!!! Już nie udawaj żes taki łaskawy. Za to dzięki pospiechowi trenuję speed climbing:) to byłam ja, Iza
OdpowiedzUsuń