poniedziałek, lipca 25, 2011

Tak, tak ... żyjemy...

Tak długa zwłoka pierwszym postem z wysp była spowodowana brakiem dostępu do neta, ale głównie tym, że przed przeskokiem na Majorkę ani w jego trakcie nie było ani czasu ani możliwości by zrobić cokolwiek a trafianie w literki byłoby porównywalne z chaftowaniem krzyżykowym na grzbiecie dzikiego byka. przeskok był dość szybki, ale doświadczył nas dotkliwie.

Posłuchajcie...

Do Barcelony przylecieliśmy zgodnie z rozkładem po 20:00. Na miejscu okazało się, że znalazł się kupiec na naszą łódkę i możliwe, że jutro popłyniemy inną. Udaliśmy się metrem do portu by sprawdzić jej stan i okazało się, że wypłynięcie nią na tak długi rejs było by dość ryzykowne.
Jahu, załatwił nam nocleg w mieszkaniu znajomej znajomego, której nie było, a klucze ma kumpel osoby wynajmującej pokój i zostawi go w portierni... :) ogólnie nikt nic dokładnie nie wiedział, a w mieszkaniu spotykaliśmy to co chwila innych sympatycznych mieszkańców, meksykanów, Francuzów i innych - nieznanych. :)
Dnia następnego Ela i Karol udali się na zwiedzanie miasta, a Jahu z kuzynem Michałem po niezbędne zaopatrzenie na rejs w tym dodatkowy akumulator na jego wszystkie elektronieczne gadżety :) Łajba była gotowa do wypłynięcia o północy. Ostatni prysznic w porcie i wypłynęliśmy około 1:30.

Przeskok...

W nocy było jeszcze spoko, płyneliśmy na silniku. Ela z Karolem pierwsza wachta. Zmiana po 2 godzinach. Gdy robiło się jasno usłyszałem, że silnik zgasł a Jahu rozwinął genue.
Potem w ordynarnym skrócie to: rzyganie, rzyganie i rzyganie. Celowo użyłem tego słowa trzy razy. Ela, Jahu i Michał na zmianę zajmowali miejsceprzy zawietrznej burcie. :) Mnie ominęło, ale było blisko.
Po całym dniu zmagań przyszła kolejna noc. Spać się nie dało. Ela i Karol w kajucie dziobowej jak w pralce, Jahu zmieniając kolory leżał w swojej koi i wydawał rozkazy - jak mógł. :) Michał bez słowa z uśmiechem ruszał na swe wachty urozmaicając je nieustannie zaglądając za burtę.

Dopłynelismy do jednego z pólnocno-wschodnich portów około 1:00 w nocy. Na brzegu dwie młode osoby zaproponowały nam po angielsku pomoc. Okazało się, że to Polacy w dodatku znajomi Jaha z Polski. Jaki ten świat mały...

Balowaliśmy z nimi dwa dni. By wczoraj wypłynąć do wschodniej zatoki, gdzie mieliśmy spróbować polatać. Jednak pogoda nam nie pozwoliła. Padał ciągle deszcz i było tak zimno że na wieczorny spacer wybrałem się w ocieplanych spodniach i zimowej kurtce.

Dziś jest już upał, zjemy śniadanie i wracamy odrobinę na północ by jeszcze raz spróbować polatać. mamy nadzieję na spotkanie lokalnych pilotów, gdyż miejscówka jest dość osobliwa.

Do usłyszenia w kolejnym poście. Mam nadzieję że już wieczorem.

Ela, Jasiu, Michał, Karol

Ahoj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz