Wybór miejsca na podróż poŚlupną nie był przypadkowy. Dolina Soce miała pogodzić nasze nieco odmienne zainteresowania (odwieczna walka wspin vs latanie) i dodać od siebie kilka „wspólnych atrakcji”. Mieszkamy na campie (http://www.camp-gabrje.com/) w wypasionym namiocie wielkości naszej sypialni J Dookoła co tylko dusza zapragnie: wspin, latanie, rowery, góry, jaskinie, rafting, morze, dzika rzeka – jednym słowem Slovenia pełną gębą!
Już przed wyjazdem wiedzieliśmy, że z racji prognozy, dwa pierwsze dni podróży będą stać po znakiem glajta (Czappa) i roweru (Iza). Jeszcze w Polsce wysyłam sms’a do organizatora wjazdów na Stol – w odpowiedzi: „wszystkie busy pełne – może o 10:00 uda się gdzieś wcisnąć”. Zaliczamy więc podróż bez przystanków i na miejscu meldujemy się o 9:50. Średnio wyspany, bez śniadania, myślę tylko o tym aby dostać się pod te Cu, które od rana budują się nad graniami. Na parkingu chwila niepewności i udaję się wbić na 9go do jednego z busów. Iza w tym czasie udaje się na rekonesans rejonów wspinaczkowych, które mamy zamiar odwiedzić podczas nielotnych dni. Podróż leśnymi ścieżkami jak zwykle dostarcza wielu wrażeń – szczególnie gdy siedzi się „na” tylnej osi. Na górze pełno ludzi – weekend. Pierwsi odpalają i nieśmiało kręcą się na wysokości startu. Mi udało się niczego nie zapomnieć i po pół godzinie odpalam między krowimi plackami. Nosi. Wiatr lekko z W. Po tak długiej przerwie w górskim lataniu nie robię większych planów. Na początek ruszam w prawo odwiedzić Włochy. Wszystko fajnie, tylko podstawy chmur dosyć nisko i trzeba się ostro hamować, żeby ich nie wiercić. – szczególne, że co chwila śmigają szybowce i ~50 innych glejtów. Po kilku kominach docieram do „końca” grani. Nietety (stety) znów nie decyduję się na skok w kierunku Gemony . Zawracam i pruję (z wiaterkiem) na wschód. W głowie rodzi się plan
„klasycznej” trasy: skok na grań na północy, Krn i na Kobale. Jak uda się wrócić na lądowisku w Kobaridzie, będzie super - myslę. Przeskok robie sam. Trochę topię, ale na gołych ścianach szybko znajduję mocny komin. Dalej zauważam dwie Nove, które bardzo mozolnie wykręcają się pod piramidą. Ja na szczęście trafiam wczeniej na kolejny mocny „prąd wznoszący” i w trójkę spotykamy się na 2000m. Reszta lotu na Kobale przebiega bez większych atrakcji – starczył jeszcze jeden mocny komin. Nad Kobalą kręcę chmurę i w tył zwrot. Powrót w stronę Kobaridu bez większych emocji J Las ładnie oddawał i plan powoli zamieniał się w rzeczywistość. Gdy dolot do stacji benzynowej był już pewny zachciało mi się „więcej”. Tak - dorwałem kolejny mega komin J Tym razem wykręciłem „stabil w stabil” z szybowcem. Przeskok na grań Stola i w grupce kilku skrzydeł korzystamy z popołudniowego turbo żagla. Vario wesoło pika. Rzadko kiedy decyduję się na zakręcenie kółka. Prawie cały czas na pierwszej belce, gdyż wiaterek coraz mocniej daje z zachodu. Ze średnią prędkością 17-19km/h docieram do „ostatniego zakrętu” przed „końcem” grani. Jestem już maksymalnie wyrypany i głodny – zawracam. Powrót to relaks w
czystej postaci. Turbo żagiel cały czas działa, a wiaterek w plecy pozwala śmigać z prędkością szybowca ;) Przelatuje nad stacja benzynową – las cały czas oddaje – lecę dalej. Jestem już pewny, że siądę na naszym campie. Rozciągam jeszcze minimalnie trasę, lecę na camp i próbuje wylądować. Fronty, klapy, spirale, łoś-overy a wysokości nie ubywa. Wszystko nosi, łącznie z rzeką J W końcu udaje się usiąść. Prawie sześć godzin w powietrzu (po 600km podróży) uderza ze zdwojoną siłą. Ale w głowie tylko jedna myśl – poszła życiówka, może poszła 100ka! J Iza w tym czasie bada rejony wspinaczkowe i rozeznaje oferty canyoningu – tu też będzie srogo J
Maksymalnie zrypani uderzamy w kimę. Jutro prognozy trochę gorsze, ale trza latać / jeździć na rowerze.
A setka z plusem poszła :) XCC
Brawo Czappa!
OdpowiedzUsuńWyklarowałeś miejsca w pyragliding :)
Musiało tak być, wygra lepszy.
noc chyba ze polecę w weeknd 200 km z rudnika:)